Spacerowałem sobie powoli opuszczoną uliczką.Czułem zapach krwi,lecz nie
wiedziałem do kogo ona należy.Na budynkach siedziały stada czarnych
kruków,które ewidentnie obserwowały moje zachowanie.Zawarczałem na
nie,irytowało mnie już to dziadostwo.Brak reakcji.Wskoczyłem na kosz od
śmieci,charakterystyczny dla ponurych terenów po czym wybiłem się na
murek,chwila spaceru,skok i byłem na dachu.Przegoniłem całe to
taratajstwo po czym tak jak szybko wlazłem tak też zlałem z
budynku.Głucha cisza.Sam nie wiedziałem dokąd idę,po prostu szedłem tak
sobie.Dostałem niewielkim kamieniem w tył głowy,do moich uszu doszło
ciche wołanie.Odwróciłem się i ze zadziwioną miną podlazłem pod
kosz,teraz zauważyłem,że za nim stoi mój "przyjaciel" Nyker z dawnych
lat.Sukinsyn.
-Stary przyjacielu,kopę lat.-Wymamrotał po czym rzucił mi się na szyję w uścisku.
-Czego chcesz parszywy gnojku.-Uścisnąłem go chłodno.Zagadka pachnącej
krwi się wyjaśniła,Nyker miał rozwaloną całą przednią łapę.
-Wiem,że nie słyniesz z empatii,ale,może pomógłbyś mi uciec przed
naszym,Twoim byłym szefem?-Spytał lekko zaniepokojony tym,że dalej go
uściskam.
-Co odjebałeś?-Wyszeptałem mu do ucha,chciałem wiedzieć za co go gonią.
-Pamiętasz tamtą waderę-Tak-Wtrąciłem się.-...No to tak jakby ją zabiłem.-Dodał po chwili basior.
-Nie lubiłem suki,ale wiesz co?-Zacząłem wbijać powoli pazury w grzbiet znajomego który rzucił mi pytający wyraz pyska.
-Ciebie nie lubiłem bardziej.-W tym samym momencie kolega wgryzły mi się
w ramię i zaczął spierdalać.Rzuciłem się w pogoń oblizując
wargi,wiedziałem,że go rozszarpię.Wybiegłem z uliczki po czym wbiegłem w
drugą.Kruki latały koło mnie kracząc.
-Nyker were are you?-Zakpiłem uśmiechając się szeroko pod nosem,miałem
jego zapach na szponach,złapanie tropu było kwestią czasu,zresztą z
rozwaloną łapą daleko by nie uciekł.Na ziemię z cichym łoskotem upadła
doniczka,spojrzałem w górę a tam,mój przyjaciel skacze po balkonach.No
nieźle nie doceniłem go.Wybiegłem z uliczki ponownie,zacząłem biec po
schodach na górę budynku.W końcu dotarłem.
-A co ty stary?W magika chcesz się bawić?-Zażartowałem spoglądając na to
jak nieumiejętnie basior próbował skoczyć z balkonu.Rzuciłem się na
niego zlatując z nim razem,w locie wgryzłem się w jego tchawicę,wlazłem
mu na grzbiet tak,aby cała siła uderzenia skupiła się na nim.A jednak
odwrócił łeb w moją stronę i zaczął się szarpać mocną raniąc mi
łapę,jeszcze chwila i po nas.Do głowy przyszedł mi pewien pomysł.Na mój
pysk wlazł ogromny uśmiech,odbiłem się od korpusu kolegi i przednimi
łapami w locie złapałem przednie kraty jednego z balkonów.
-Hihiihahahah idiota!-Krzyknąłem patrząc na łzy w jego oczach.Głośny
krzyk,bum i po sprawie.Zdrapałem się z bloku i złapałem w zęby skórę z
karku zmarłego wlekąc go nad rzekę.Wrzuciłem go do szybkiego nurtu
oblizując kły.Westchnąłem głośno po czym się odwróciłem,całej tej akcji
przyglądał się wilk.
-Co ty do cholery..?-Przerwałem mu.-Topiłem marzannę a co nie
można?-Spytałem przyglądając się wilkowi.Nie wiedziałem czy to basior
czy wadera,ponieważ świecące słońce przysłaniało mi widok.
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Odciśnij łapę i pozostaw swój ślad!