Pochodzę ze stada wilków ognia - bezwzględnych zabójców, wojowników nie bojących się śmierci. Moja wataha mieszkała pod wulkanem, koło wysokich gór. Tamtejsze tereny były opustoszałe, bez roślinność i zwierzyny, dlatego też dochodziło to częstych konfliktów o pożywienie z sąsiednim stadem.
Przyszłam na świat podczas zimy. Jako jedyny wilk w watasze urodziłam się biała, a nie czarna jak inne wilki. Podobno miałam trójkę rodzeństwa, ale wszyscy umarli od mrozu. Sama wyrosłam na niedużą, zwinną wilczycę. Przyszłą przywódczynię stada. Mój ojciec był uznawany za najodważniejszego z watahy. Uczył mnie walki, jednak jej styl kompletnie do mnie nie pasował. Byłam za słaba i za mała, żeby rzucać się z całą siłą na przeciwnika po czym powalać go na ziemię. Moja matka za to, najlepiej ze wszystkich posługiwała się magią ognia, której blask nigdy mnie nie zachwycał. Dlatego też się jej nie nauczyłam...
Kiedy urosłam, postanowiłam odpocząć od ciągłych treningów moich rodziców i zaczęłam wybierać się na samotne wycieczki. Często stawałam na obrzeżach lasu - granicy terytorium. Wsłuchiwałam się w śpiew ptaków i szum płynącej wody. Pewnego dnia mimowolnie ją przekroczyłam. Biegałam pośród drzew, tańczyłam wraz z wiatrem. To było najlepsze uczucie jakiego doświadczyłam.
Minęło trochę czasu, w końcu położyłam się na trawie odpocząć. Nagle usłyszałam głos, zwykłe "witam". Zobaczyłam koło siebie białego basiora, starszego ode mnie. Przyglądał mi się uważnie. Okazało się, że jest wędrowcem i wrócił do swojego dawnego domu, czyli do wrogiego dla mnie stada. Spytał się mnie skąd jestem. Wcisnęłam mu jakiś kit, już nawet nie pamiętam jaki. Nie chciałam, aby dowiedział się, że jestem z watahy wilków ognia, zabiłby mnie.
Zaprzyjaźniliśmy się. Spędzałam dużo czasu z nim i jego stadem. Okłamałam go, powiedziałam, że mam legowisko w jaskini w górach. Chodziłam się z nim spotykać prawie codziennie. Był moim jedynym przyjacielem. Zaufał mi i opowiedział o starożytnej magii ostrzy, którą posiadł podczas swojej podróży. Pokazał, jak można wytwarzać sztylety, miecze oraz przeróżne inne rzeczy z własnej krwi. Magia ognia nigdy mi nie wychodziła, za to tej nauczyłam się w mgnieniu oka. Powiedział, że być może mam tę magię w genach. Wywnioskował to po kolorze naszego futra.
Minęło trochę czasu. Ćwiczyliśmy razem i doskonaliliśmy naszą technikę. Gdy raz wróciłam do domu usłyszałam rozmowę moich rodziców. Okazało się, że zamierzali zaatakować watahę Aspera (tak miał na imię mój przyjaciel). Miałam rozdarte serce. Z jednej strony chciałam go ostrzec, ale przecież to było moje stado i nie chciałam wyjść na zdrajczynie. Jednak gdy miałam już iść to przemyśleć, dowiedziałam się co moi rodzice o mnie sądzą.
-Jest słaba. Jeśli zaatakujemy, na nic nie zda się w walce. Niech jeden z naszych pójdzie z nią w góry podczas bitwy. Powiemy jej, że mieliśmy kolejną sprzeczkę i że wygraliśmy. Jej nieobecność nie zrobi nam żadnej różnicy."
To co powiedziała moja matka, było dla mnie ciosem, ale zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, mój ojciec przemówił:
-Wygramy i będziemy mieć większe terytorium. Myślisz, że żaden wilki nie pokusi się, żeby je nam odebrać? Aarin musi w końcu kiedyś zostać tą przywódczynią stada, a jej rządy będą okropne... Nie potrafi walczyć, sam pamiętam jak codziennie skarżyłaś się na to beztalencie po treningach magii! Do tego... Nie wygląda jak nasi...
-Więc co chcesz zrobić? Wyrzucisz ją ze stada?
-Nie, jeszcze będzie chciała się zemścić... Trzeba będzie ją zabić.
Zamurowało mnie. Moją matkę też, lecz ocknęła się po chwili i posłusznie przytaknęła.
-Jutro ktoś z naszych pójdzie z nią w te góry... I zamorduje - dodał ojciec.
Po cichu oddaliłam się od ich jaskini. Popędziłam do Aspera ostrzec go. Powiedziałam, że podsłuchałam rozmowę dwóch wilków ognia będących na polowaniu. Znowu go okłamałam... Prosił, żebym została i pomogła mu walczyć. Zostałam, ale w nocy się wymknęłam. Znałam plan moich... Dawnych rodziców, poszłam z powrotem do domu tylko trochę go zmienić.
Rano, tak jak myślałam, poszłam w góry z jednym z wojowników. Gdy byliśmy wystarczająco daleko, dwa moje ostrza przeleciały przez niego i błyskawicznie pozbawiły życia. Nawet nie wiem, czy zdążył się zorientować.
"Piękny widok" - przeleciało mi przez myśl.
Miałam nadzieję, że stado Aspera było już przygotowane do walki. Jak najszybciej zawróciłam ruszając im na pomoc. Stając na krańcu lasu zobaczyłam początek bitwy. Okazało się, że w przeciwieństwie do mojego dawnego stada, towarzysze Aspera nie mieli broni i nie znali żadnej magii, a on był ich jedyną pomocą.
Nie miałam czasu na rozmyślenia, ruszyłam na pole walki. Moi dawni rodzice myśleli, że mogą mieć wszystko. Niestety nie wzięli pod uwagę tego, że zanim ich silne i wielkie wilki zdążą zaatakować, będą już poprzebijane ostrzami. Walczyłam z Asperem ramię w ramię. Maksymalnie wciągnęłam się w wir zabijania, nasze ostrza były wszędzie, krew regenerowała się bardzo szybko. Jako jedynie dwójka wojowników pokonywaliśmy całe stado wilków.
Wreszcie dobrałam się do mojej matki. Świst sztyletu, odgłos upadania. Należało jej się, mogła mnie nie zdradzać. Nigdzie jednak nie widziałam mojego ojca, a przecież wcześniej na pewno tutaj był! Wróciłam do Aspera, zostało niewiele z mojej watahy. Mój przyjaciel zaczął lekko rozbawiony:
-Patrz. - wskazał na czarnego wilka biegnącego w stronę mojej siedziby. - To chyba alfa. Ten idiota zostawił swoich i uciekł, żeby się ratować - zaśmiał się.
Tak, to był alfa - mój ojciec. Ale nie uciekał, miał na celu zupełnie co innego... Zerwałam się do biegu, musiałam go powstrzymać. Asper ruszył za mną.
-Jeśli chcesz go zabić, to chętnie ci pomogę! - krzyknął do mnie.
-Nie... Zabierz wszystkich swoich, on wcale nie ucieka! Chce obudzić wulkan!
Najpierw Asper się zatrzymał. Myślałam, że za chwilę zawróci, ale on stał osłupiały. Nie mogłam go przekonywać, mój ojciec był już blisko krateru. Zaczęłam strzelać w niego ostrzami, pudłowałam. Brakowało mi skupienia, ponieważ się bałam. Ojciec stanął koło wielkiego głazu. To była moja ostatnia szansa...
Trafiłam! Ostrze przeleciało mu przez klatkę piersiową.
-Jesteś głupia, córko. To tylko ostrze... Jak pazur czy zęby, a one raniły mnie wiele razy.
Przyszłam na świat podczas zimy. Jako jedyny wilk w watasze urodziłam się biała, a nie czarna jak inne wilki. Podobno miałam trójkę rodzeństwa, ale wszyscy umarli od mrozu. Sama wyrosłam na niedużą, zwinną wilczycę. Przyszłą przywódczynię stada. Mój ojciec był uznawany za najodważniejszego z watahy. Uczył mnie walki, jednak jej styl kompletnie do mnie nie pasował. Byłam za słaba i za mała, żeby rzucać się z całą siłą na przeciwnika po czym powalać go na ziemię. Moja matka za to, najlepiej ze wszystkich posługiwała się magią ognia, której blask nigdy mnie nie zachwycał. Dlatego też się jej nie nauczyłam...
Kiedy urosłam, postanowiłam odpocząć od ciągłych treningów moich rodziców i zaczęłam wybierać się na samotne wycieczki. Często stawałam na obrzeżach lasu - granicy terytorium. Wsłuchiwałam się w śpiew ptaków i szum płynącej wody. Pewnego dnia mimowolnie ją przekroczyłam. Biegałam pośród drzew, tańczyłam wraz z wiatrem. To było najlepsze uczucie jakiego doświadczyłam.
Minęło trochę czasu, w końcu położyłam się na trawie odpocząć. Nagle usłyszałam głos, zwykłe "witam". Zobaczyłam koło siebie białego basiora, starszego ode mnie. Przyglądał mi się uważnie. Okazało się, że jest wędrowcem i wrócił do swojego dawnego domu, czyli do wrogiego dla mnie stada. Spytał się mnie skąd jestem. Wcisnęłam mu jakiś kit, już nawet nie pamiętam jaki. Nie chciałam, aby dowiedział się, że jestem z watahy wilków ognia, zabiłby mnie.
Zaprzyjaźniliśmy się. Spędzałam dużo czasu z nim i jego stadem. Okłamałam go, powiedziałam, że mam legowisko w jaskini w górach. Chodziłam się z nim spotykać prawie codziennie. Był moim jedynym przyjacielem. Zaufał mi i opowiedział o starożytnej magii ostrzy, którą posiadł podczas swojej podróży. Pokazał, jak można wytwarzać sztylety, miecze oraz przeróżne inne rzeczy z własnej krwi. Magia ognia nigdy mi nie wychodziła, za to tej nauczyłam się w mgnieniu oka. Powiedział, że być może mam tę magię w genach. Wywnioskował to po kolorze naszego futra.
Minęło trochę czasu. Ćwiczyliśmy razem i doskonaliliśmy naszą technikę. Gdy raz wróciłam do domu usłyszałam rozmowę moich rodziców. Okazało się, że zamierzali zaatakować watahę Aspera (tak miał na imię mój przyjaciel). Miałam rozdarte serce. Z jednej strony chciałam go ostrzec, ale przecież to było moje stado i nie chciałam wyjść na zdrajczynie. Jednak gdy miałam już iść to przemyśleć, dowiedziałam się co moi rodzice o mnie sądzą.
-Jest słaba. Jeśli zaatakujemy, na nic nie zda się w walce. Niech jeden z naszych pójdzie z nią w góry podczas bitwy. Powiemy jej, że mieliśmy kolejną sprzeczkę i że wygraliśmy. Jej nieobecność nie zrobi nam żadnej różnicy."
To co powiedziała moja matka, było dla mnie ciosem, ale zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, mój ojciec przemówił:
-Wygramy i będziemy mieć większe terytorium. Myślisz, że żaden wilki nie pokusi się, żeby je nam odebrać? Aarin musi w końcu kiedyś zostać tą przywódczynią stada, a jej rządy będą okropne... Nie potrafi walczyć, sam pamiętam jak codziennie skarżyłaś się na to beztalencie po treningach magii! Do tego... Nie wygląda jak nasi...
-Więc co chcesz zrobić? Wyrzucisz ją ze stada?
-Nie, jeszcze będzie chciała się zemścić... Trzeba będzie ją zabić.
Zamurowało mnie. Moją matkę też, lecz ocknęła się po chwili i posłusznie przytaknęła.
-Jutro ktoś z naszych pójdzie z nią w te góry... I zamorduje - dodał ojciec.
Po cichu oddaliłam się od ich jaskini. Popędziłam do Aspera ostrzec go. Powiedziałam, że podsłuchałam rozmowę dwóch wilków ognia będących na polowaniu. Znowu go okłamałam... Prosił, żebym została i pomogła mu walczyć. Zostałam, ale w nocy się wymknęłam. Znałam plan moich... Dawnych rodziców, poszłam z powrotem do domu tylko trochę go zmienić.
Rano, tak jak myślałam, poszłam w góry z jednym z wojowników. Gdy byliśmy wystarczająco daleko, dwa moje ostrza przeleciały przez niego i błyskawicznie pozbawiły życia. Nawet nie wiem, czy zdążył się zorientować.
"Piękny widok" - przeleciało mi przez myśl.
Miałam nadzieję, że stado Aspera było już przygotowane do walki. Jak najszybciej zawróciłam ruszając im na pomoc. Stając na krańcu lasu zobaczyłam początek bitwy. Okazało się, że w przeciwieństwie do mojego dawnego stada, towarzysze Aspera nie mieli broni i nie znali żadnej magii, a on był ich jedyną pomocą.
Nie miałam czasu na rozmyślenia, ruszyłam na pole walki. Moi dawni rodzice myśleli, że mogą mieć wszystko. Niestety nie wzięli pod uwagę tego, że zanim ich silne i wielkie wilki zdążą zaatakować, będą już poprzebijane ostrzami. Walczyłam z Asperem ramię w ramię. Maksymalnie wciągnęłam się w wir zabijania, nasze ostrza były wszędzie, krew regenerowała się bardzo szybko. Jako jedynie dwójka wojowników pokonywaliśmy całe stado wilków.
Wreszcie dobrałam się do mojej matki. Świst sztyletu, odgłos upadania. Należało jej się, mogła mnie nie zdradzać. Nigdzie jednak nie widziałam mojego ojca, a przecież wcześniej na pewno tutaj był! Wróciłam do Aspera, zostało niewiele z mojej watahy. Mój przyjaciel zaczął lekko rozbawiony:
-Patrz. - wskazał na czarnego wilka biegnącego w stronę mojej siedziby. - To chyba alfa. Ten idiota zostawił swoich i uciekł, żeby się ratować - zaśmiał się.
Tak, to był alfa - mój ojciec. Ale nie uciekał, miał na celu zupełnie co innego... Zerwałam się do biegu, musiałam go powstrzymać. Asper ruszył za mną.
-Jeśli chcesz go zabić, to chętnie ci pomogę! - krzyknął do mnie.
-Nie... Zabierz wszystkich swoich, on wcale nie ucieka! Chce obudzić wulkan!
Najpierw Asper się zatrzymał. Myślałam, że za chwilę zawróci, ale on stał osłupiały. Nie mogłam go przekonywać, mój ojciec był już blisko krateru. Zaczęłam strzelać w niego ostrzami, pudłowałam. Brakowało mi skupienia, ponieważ się bałam. Ojciec stanął koło wielkiego głazu. To była moja ostatnia szansa...
Trafiłam! Ostrze przeleciało mu przez klatkę piersiową.
-Jesteś głupia, córko. To tylko ostrze... Jak pazur czy zęby, a one raniły mnie wiele razy.
Ostatkami sił popchnął głaz do krateru i upadł na ziemię. Nie udało mi się, chciałam krzyknąć do Aspera, żeby uciekał, lecz on zrobił to po słowach mojego ojca. Sama pobiegłam w głąb gór, wiedziałam, że już mi nie zaufa. Lawa zniszczyła jego dom, Postanowiłam go odnaleźć, ale najpierw chciałam ochłonąć i pożyć w samotności. Kiedyś przyjdzie czas na ponowne spotkanie...
~~~
Niedawno zamieszkałam w Nowym Yorku, postanowiłam w końcu zostać gdzieś na dłużej.
Był późny wieczór, więc postanowiłam znaleźć coś na kolację. Najlepiej jakieś ptactwo, ewentualnie gołębie. W tym celu wyszłam z mojego "przytulnego" domku i skierowałam się w stronę miasta. Ach, zawsze pociągało mnie otulone w ciemności. Unikając ludzi szłam sobie bocznymi uliczkami, aż natrafiłam na jedną większą gdzie stał opuszczony szpital psychiatryczny. Przeszłam na drugą stronę jezdni i po cichu weszłam do budynku. Od razu poszłam na największą halę, bo tam przeważnie gnieździły się różne ptaki.
~~~
Niedawno zamieszkałam w Nowym Yorku, postanowiłam w końcu zostać gdzieś na dłużej.
Był późny wieczór, więc postanowiłam znaleźć coś na kolację. Najlepiej jakieś ptactwo, ewentualnie gołębie. W tym celu wyszłam z mojego "przytulnego" domku i skierowałam się w stronę miasta. Ach, zawsze pociągało mnie otulone w ciemności. Unikając ludzi szłam sobie bocznymi uliczkami, aż natrafiłam na jedną większą gdzie stał opuszczony szpital psychiatryczny. Przeszłam na drugą stronę jezdni i po cichu weszłam do budynku. Od razu poszłam na największą halę, bo tam przeważnie gnieździły się różne ptaki.
-Gołąb, gołąb, gołąb... A tu co? Doprawdy... Kolejny gołąb! - krzyknęłam w stronę przestraszonego ptaka siedzącego na jakiejś belce po czym zaśmiałam się do siebie.
Pochodziłam jeszcze trochę po hali, szukając wzrokiem mysich nor. Nagle kropelka wody spadła mi na nos. Dziurawy dach, pięknie. Ruszyłam w głąb korytarzy się schować. Nie zapowiadało się na burzę, więc nie miałam po co wychodzić ze szpitala. Nagle usłyszałam dwa głosy. Wadera oraz basior. Poszłam w ich stronę.
<Nemezis?/Loki?>
<Nemezis?/Loki?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Odciśnij łapę i pozostaw swój ślad!